Towarzysze z mieszanymi uczuciami odeszli spod mieszkania Jonah. Mężczyzna poświęcił praktycznie wszystko swej pracy, ale gdy zabrakło Lorda Marrowa zabrakło również miejsca dla jego asystenta. Niezwykłe, jak tragedia jednej osoby może wpływać na inne wokoło. Jakie jeszcze reperkusje mogła mieć śmierć przewodniczącego Rady? Jak szerokie kręgi pojawią się na wodzie? Tylko czas mógł pokazać. Sama myśl na ten temat wywoływała jednak poczucie niepokoju. Nic zatem dziwnego, że towarzysze, zamiast oddawać się filozoficznym rozważaniom, postanowili działać dalej. Akcja była bliska ich sercu, a mieli jeszcze wiele do zrobienia tego dnia. Ruszyli do miejsca, gdzie podobno można było zakupić wszelakiej maści granaty i materiały wybuchowe. Bohaterowie rzeczywiście chcieli przygotować się na wszystko.
Huki Szast Prasta – bo tak nazywał się ów lokal – okazały się być niepozorną, krzywo postawioną chatką w odległej części slumsów. Widać było, że, jak wiele z budynków w tej części miasta, również i ten postawiony został już po Pladze Magii – świadczyły o tym nierówne deski, marne wykonanie i oczywisty brak fundamentów. W czasie tej mistycznej katastrofy praktycznie cała dzielnica została zrównana z ziemią. Bez wsparcia miasta mieszkańcy byli pozostawieni sami sobie i odbudowywali się, jak potrafili. Gospodarz Huków Szast Prasta nie potrafił.
Sklepowi, chociaż słowo to było chyba nadużyciem, patronował nadaktywny gnom Szast Prast, zainteresowany bardziej swoimi wynalazkami, niż zarabianiem pieniędzy. Mężczyzna był niski nawet jak na gnomie standardy, nie sięgał wiele ponad 80 centymetrów. Twarz jego zdawała się zastygnąć w szerokim uśmiechu i tylko częste mruganie i skaczący z miejsca na miejsce wzrok sugerował, że gnom jednak reaguje. W szerokich kieszeniach poupychane miał małe ceramiczne dzbany w różnych kolorach.
„Słyszeliśmy, że można u ciebie kupić granaty?” Dopytał gospodarza Gilmor, rozglądając się z powątpiewaniem po pustych półkach.
„Huki! Ta jest. Oczywiście. Czego tylko dusza zapragnie, jeśli trzeba coś czy kogoś wysadzić.” Szast Prast mówił szybko i nie do końca zrozumiale. Wyglądało na to, że jego myśli biegły szybciej, niż usta były w stanie je wyrazić. „Czego potrzebują, wszystko znajdą. Raz, dwa!”
Towarzysze z zaciekawieniem wypytywali gnoma o efekty jego „huków”. Dokonali wstępnych zakupów – niepewni, czy wytwory niezrównoważonego alchemika są warte inwestycji i opuścili jego sklep.
Przy wyjściu z nieporadnie skleconej chatki, poszukiwaczy zaczepił jeden z bezdomnych żebrzących w okolicy. Było w tym mężczyźnie coś nietypowego. Odznaczał się ubiorem o niezłym standardzie – surdutem i eleganckimi spodniami. Całość była jednak niezwykle znoszona i stara – tak jakby mężczyzna nie nosił nic innego przez przynajmniej kilka ostatnich lat. Spojrzenie jego było zupełnie puste, nieobecne – Bohaterowie byli przekonani, że ten człowiek spogląda gdzieś w przestrzeń, daleko poza stojącą przed nim grupę. Zwrócił się jednak bezpośrednio do nich. Człowiek pytał o jakiś niebieski kamień. Powtarzał, że musi go zdobyć, że jest dla niego wszystkim. Nie potrafił jednak sprecyzować, czym on jest, gdzie mógł go zgubić lub do czego miałby służyć. Pytania o cokolwiek innego niż kamień nie miały większego sensu. Mężczyzna zawsze myślami powracał do tajemniczego niebieskiego obiektu. Bohaterowie nie przejęli się specjalnie losem mężczyzny, przeświadczeni o jego szaleństwie. Ruszyli dalej do swego pierwotnego celu – magazynów niedaleko rzeki. Mieli tam bowiem przebywać mieszańcy, którymi opiekowała się Nemeia.
Pokonując kolejne metry dzielące ich od hal Winfar zwrócił uwagę na kolejną osobliwość slumsów. W rynsztoku leżał człowiek odziany w brudne, śmierdzące strzępy ubrań. Nic niezwykłego w tej ponurej części miasta gdyby nie to, że twarz jego leżała w brązowej kałuży z wody i mułu. Winfar pociągnął mężczyznę za fraki i ze smutkiem stwierdził, że ów żebrak leżał bez tchu. Twarz jego była napęczniała wodą, jednak coś więcej zwróciło uwagę paladyna – czerń na języku i ustach mężczyzny nie była naturalnym efektem utopienia czy też uduszenia.
„Nie przejmujecie się losem tego mężczyzny? Przecież wystarczyło odciągnąć mu twarz z kałuży, by żył. Cóż to za czerń na jego ustach i języku?” Winfar zaczepił jednego z przechodniów wskazując na ciało leżące na bruku. Paladyn był wzburzony apatią, która wydawała się dotykać mieszkańców. Dodatkowo efekty Rozpadliny dawały mu się we znaki. Głowa bolała go okrutnie, a miriady otaczających ich zewsząd nieprzyjemnych zapachów powodowały nudności.
„Toż to nic by nie zmieniło, Panie.” Jeden z zaczepionych przechodniów zdecydował się odpowiedzieć mężczyźnie. „Zdech by od Jadu, jak nie od wody w brzucholu. Szkoda se rąk brudzić.” Mężczyzna machnął umorusaną dłonią, nieświadomy ironii własnej uwagi.
„Jad? Jaki jad? Grasuje tu jakieś zwierzę?” Gilmor wtrącił się do rozmowy, nadal nie rozumiejąc prawdziwej przyczyny zgonu żebraka.
„Tia. Głupiś. Czarny Jad Panie. Ludzie to bioro, co by im czacha nie waliła i kiszki się nie skręcały tak bardzo. Narkotyk. Ten tam łyknął za dużo, to ma.”
„Słyszałem o tym” Rafael przytaknął ze smutkiem. Żył w tym mieście od lat i nieobce były mu jego bolączki nawet, jeśli jego samego nie dotyczyły. „Czarny Jad przeciwdziała efektom Wielkiej Rozpadliny, jednak łatwo go przedawkować – a to prowadzi do rychłej i niezbyt pięknej śmierci”.
„Tia. Takich jak ten tam nurek to się wala sporo. Co mamy podnosić każde cielsko? Poleży se we wodzie to może siem rozpuści ni?” mężczyzna raz jeszcze machnął dłonią i opuścił grupę bez dalszego słowa.
„Po prostu nie chce mi się wierzyć, że Neverwinter nic nie robi z niedolą tak dużej liczby swych mieszkańców.” Winfar spojrzał po swoich towarzyszach szukając wsparcia. „Nie pozwolę, aby ten narkotyk dalej zabijał ludzi. Coś trzeba z tym zrobić!” Paladyn uderzył pięścią w otwartą dłoń i w duchu złożył przysięgę – ureguluje sprawę panoszącego się w Klejnocie Północy narkotyku. Lista ich zadań wydawała się rosnąć bez końca…
„Wszystko w swoim czasie”. Nathan jak zawsze proponował spokój i rozwagę. „Nie zajmiemy się wszystkim na raz”. Reszta drużyny przytaknęła milcząco. Bohaterowie ponownie ruszyli w stronę magazynów, licząc na to, że w końcu uda się je odwiedzić.
Rzeczywiście udało im się w końcu dotrzeć do celu ich trudnego spaceru po slumsach. Szeroka hala niedaleko rzeki wysoka była na trzy piętra. Gołe, ceglane ściany połatane były w wielu miejscach deskami lub kamieniami. Właśnie te ściany były niezbitym dowodem na to, że hala była jednym z niewielu budynków, które przetrwały Plagę Magii. Nikt nie wybudowałby tak dużego, ceglanego budynku po kataklizmie – nie było na to ani czasu, ani pieniędzy, ani zapotrzebowania. Hala stała pusta i tylko okoliczni mieszańcy przysposobili ją na swój azyl – a przynajmniej próbowali.
Bohaterowie przekroczyli próg magazynu. Olbrzymia, pusta przestrzeń witała ich świszczącym wiatrem i nieprzyjemnym półmrokiem. Okna były niewielkie i pozasłaniane brudnymi, gęstymi, wełnianymi kocami i plandekami. Trudno orzec, co niegdyś było tutaj przechowywane bądź produkowane, obecnie hala stała w dużej mierze pusta. Kilka połamanych skrzyń i beczek to jedyny dodatek do nagich, obdrapanych ścian. Po lewej stronie śmiałkowie spostrzegli chybotliwe schody, który prowadziły na wyższy poziom – biegnącą wzdłuż dłuższej ściany galerię. Z niej każdy miał dobre spojrzenie na całą przestrzeń magazynową. U szczytu schodów śmiałkowie spostrzegli drabinę – niknęła ona w suficie i zapewne prowadziła na poddasze magazynu.
„Hola, jest tu kto? Przysyła nas Nemeia, prosiła o pomoc.” Winfar wyszedł dwa kroki przed resztę drużyny i dał o sobie znać ewentualnym lokatorom. Jego okrzyk spotkał się z praktycznie natychmiastową reakcją.
Znad barierki na galerii wychyliło się młode diabelstwo, ze sterczącymi na boki rogami i czerwoną cerą. „Nemeia? Trzeba było walić od razu! Wchodźcie!” Młodzieniec mówił szybko i tak też się poruszał. Gestem wskazał schody, a sam szybko wspiął się po drabinie na ostatni poziom hali. Wyglądało na to, że imię Nemei rzeczywiście wzbudzało zaufanie wśród mieszańców.
Bohaterowie podążyli za gościnnym diabelstwem. Na trzecim piętrze hali przebywali tajemniczy lokatorzy. Okazali się naprawdę nietypową bandą. Diabelstw i półorków bohaterowie się spodziewali, jednak to nie był koniec przeglądu dziwnych istot, które nazywały to miejsce domem. Jedni mieli skórę twardą i poharataną jak ziemia – bohaterowie mieli niemal pewność, że stal odbiłaby się od niej, jak uderzona o głaz – inni włosy, skórę i oczy tak czerwone, jakby w każdej chwili miały zająć się żywym ogniem; kolejni odznaczali się niezwykłą szczupłością ciała i niemal śnieżnobiałą skórą. Doprawdy, chroniące się tutaj istoty rzeczywiście mogłyby przyciągać uwagę nietolerancyjnych mieszkańców Neverwinter.
„Czyli pomożecie nam?! Czego wam potrzeba?” młode diabelstwo nie zawracało sobie głowy ewentualnym przedstawieniem siebie czy innych lokatorów. Zamiast tego podszedł do przybyszów blisko, prawie zahaczając rogiem o brodę wyższego Winfara.
„Powiedzcie nam najpierw, co dokładnie się tutaj dzieje.”
„Atakują nas ludzie. Zaskakują nas gdy śpimy. Gdy jemy. Gdy po prostu siedzimy i rozmawiamy. Nikomu tu nie wadzimy, nie wychodzimy poza mury. I co? Napastują nas. Starają się wypędzić. Dotąd nikogo nie zabili. Może to kwestia czasu…”
„Kto. Konkretnie.” Popędził Rafael.
„Nie wiemy Panie.” Diabelstwo zmieszał się nieznacznie, chociaż nie miał zamiaru przerywać opowieści. „Pojawiają się znikąd. Jakby od razu byli w środku. Zdążyliśmy się już nauczyć – na parterze słychać takie dziwne szuranie” młodzieniec potarł butem po posadzce dla efektu „to szykujemy obronę”.
„Hmmm, szuranie? Ciekawe…” Gilmor opuścił grupę i udał się na parter. Miał już w głowie pewien pomysł. Gdy reszta poszukiwaczy dołączyła do niego na parterze, zaczął wyjaśniać swój pomysł. „Magazyn jest blisko rzeki. Idealne miejsce do szmuglowania kontrabandy. Widzia…” Gnom spojrzał niepewnie na paladyna, po czym uśmiechnął się rozbrajająco. „Znaczy słyszałem o takich operacjach w Waterdeep. Gdzieś tutaj może być ukryty tunel prowadzący nad rzekę.” Sprytny gnom szybko rozpoczął przeszukiwanie magazynu pod tym kątem. Już po chwili natknął się na luźną cegłę w nieotynkowanej ścianie. Z nieukrywaną satysfakcją pchnął ją delikatnie. Mechanizm zaczął działać. Charakterystycznie szuranie, które tak martwiło mieszańców, pochodziło z zapadni w podłodze. Ta właśnie chowała się, aby odsłonić całkiem szeroki tunel, niknący gdzieś w ciemnościach pod powierzchnią ziemi. Rzeczywiście – ta przestrzeń z pewnością mogła służyć do przenoszenia kontrabandy.
„Chodźcie za mną i uważajcie. Takie miejsca rzadko pozostawione są bez zabezpieczeń.”
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ…